Maciej Bakun

Historia Gdańska i lotnictwa

Ciekawostki

Historia Straży Pożarnej w Gdańsku

Straż pożarna była i jest jedną z najważniejszych organizacji w mieście i nie tylko. Strażacy chronią dobytek obywateli, a gdy wybucha pożar starają się zminimalizować straty. Straż pożarna od setek lat gwarantuje pomyślny rozwój miast i spokój obywateli. 

Gdańsk w przeciwieństwie do innych miast w Królestwie Polskim nigdy trawiły wielkie pożary i nie zostało też doszczętnie spalone. Wszystko to dzięki dość rygorystycznym przepisom przeciw pożarowym, które wprowadzono już w XV wieku,  a konkretnie w 1451 r. 

Wtedy to miasto podzielono na rejony (kwartety) i przydzielono do nich odpowiednie służby gaśnicze. Każdy obywatel był zobowiązany do gaszenia pożaru, do tego musiał utrzymywać odpowiedni sprzęt w gotowości. „Pożarowi parobcy” czuwali w nocy na Dworze Miejskim (To tam przed 1945 r. znajdowała się główna siedziba gdańskiej straży pożarnej). Kiedy pojawiał się ogień sygnał dawały „rogi pożarowe” i dzwony miejskie. 

W 1455 r. wprowadzono przepisy zabraniające w mieście budowy drewnianych domów krytych strzechą. Wszystkie musiały być murowane, kryte dachówka. Nad przestrzeganiem tych przepisów czuwali dwaj rajcy, którzy wydawali pozwolenia na budowę. „Tych co nie przestrzegali wydanych pozwoleń na budowę, czekała sroga kara”.

W XVII wieku do gaszenia pożaru w Gdańsku zobowiązany był Zakład Gaszenia Ognia”.

Służba w Zakładzie Gaszenia Ognia była obowiązkowa „dla każdego młodego obywatela” i trwała 3 lata. Za opłatą mogła być na rok odstąpiona. Oprócz nich stałą służbę w straży pełnili zapalacze lamp ulicznych.

W przypadku pożaru do kierowania gaszenia ognia wyznaczone były osoby ze wszystkich trzech ordynków, które pełniły tzw. Funkcje Pożarowe. Na czele Funkcji Pożarowej stał członek Senatu. Do każdej Funkcji należeli mieszczanie z poszczególnych dzielnic, którzy dzięki dobrej znajomości terenu, kierowali gaszeniem ognia. Podczas pożaru przyłączał się do nich miejski radca budowlany jako doradca. Wyznaczeni parobcy obsługiwali pompy. 

Pod koniec XVIII stulecia na wyposażeniu Zakładu Gaszenia Ognia znajdowało się 18 wielkich wężowych sikawek[1], 18 metalowych sikawek, 123 drabiny, 335 skórzanych wiader pożarowych, 115 bosaków (Feuerhaken) i 49 wielkich kadzi na wodę. Sprzęty te było rozlokowane w 16 punktach miasta w tzw. Budach Pożarowych.

Ważnym elementem w systemie przeciwpożarowym była obserwacja miasta z wież kościelnych. W dzień, funkcję tą sprawowali pożarowi parobcy, w nocy byli to tzw. stróże nocni, którzy funkcję tą pełnili odpłatnie. Po zauważeniu ognia natychmiast oznajmiali biciem dzwonów, a ilość uderzeń określała daną dzielnicę, w której wybuchł pożar. Oprócz tego w kierunku pożaru wywieszana była czerwona chorągiew, a w nocy latarnia. Oprócz tego stróże grzechotami budzili mieszkańców i ostrzegali przed pożarem. Na dźwięk alarmu przeciwpożarowego przy Budach Pożarowych stawiali się woźnicy z końmi, aby je zaprząc do wozów gaśniczych. Dla tych, którzy stawiali się pierwsi z pełnym wyposażeniem wyznaczano nagrody pieniężne. W ramach zabezpieczenia przeciwpożarowego, utrzymywano na strychach i wieżach kościołów na stałe wielkie kadzie z wodą. 

Indywidualne zabezpieczenia przeciwpożarowe w mieście posiadał Ratusz. Posiadał on specjalną instalację wraz z pompą tłoczącą wodę ze studni w podwórzu do wszystkich części budynku. Dzięki temu w razie pojawienia się ognia można było go szybko ugasić w dowolnym pomieszczeniu Ratusza.

Szczególnej ochronie, zarówno przed ogniem jak i rozbojom podlegała wyspa spichrzów. W 1777 r. wyspy strzegło aż 52 strażaków podzielonych na kilka drużyn, a nieodłącznym kompanem stróżów były specjalnie szkolone psy.

Koniec części I.

Oryginalny mój tekst ukazał się w Roczniku Gdańskim w 2013 roku.


[1]Sikawka – nazwę tą stosuje siępotocznie, głównie w znaczeniu historycznym do dawnych pomp strażackich różnego rodzaju  (parowych, ręcznych). Pochodzi od dosłownego tłumaczenia niemieckiego słowa Spritzen. Dzisiaj sikawka oznacza końcówkęwęża pożarniczego.

Gdynia Oksywie i lotnisko Babie Doły w latach 40-tych

Lotnisko Gdynia Oksywie w Babich Dołach, wybudowane przez Niemców w czasie II wojny i zwane Hexengrund, było jednym z niewielu lotnisk na Pomorzu, które nie ucierpiało, ani w wyniku nalotów (nie zostało zbombardowane przez aliantów), ani w wyniku ciężkich walk. W 1945 nadawało się idealnie do przyjęcia wojskowych samolotów.

Posiadało dwa w dobrej kondycji betonowe pasy startowe o wymiarach 1.500 m długości na 7 m szerokości. Na lotnisku znajdowały się cztery baraki jednopiętrowe, które można było wyremontować jako mieszkania dla rodzin oficerskich. Poza tym znajdowały się tam dwa murowane budynki nadające się na koszary i sztab. Oprócz tego na terenie lotniska znajdowały się różnego rodzaju schrony.

Na styku linii brzegowej lotniska z morzem istniała z czasów II wojny fabryka torped. Po zakończeniu działań wojennych pozostało po niej 8 budynków murowanych (hale warsztatowe) i garaże. Lotnisko posiadało również własną elektrownię, która w 1945 roku była sprawna. Jedynym mankamentem był pozostawiony przez Niemców sprzęt wojskowy (czołgi, działa, samochody), który należało uprzątnąć.

W 1946 na lotnisku rozpoczęto pierwsze prace budowlano remontowe, prowadzone przez Państwowe Przedsiębiorstwo Budowlane. Prace niwelacyjno-porządkowe przeprowadzała wojskowa kompania inżynieryjna, której podporządkowani byli niemieccy jeńcy wojenni. W tym celu na lotnisku założono specjalny obóz, w którym przetrzymywano 80 niemieckich jeńców pilnowanych przez 5 strażników.

Prace remontowo – porządkowe posuwały się w dość szybko i dzięki temu już w lipcu 1947 r. na lotnisko Babie Doły został przebazowany 3 Pułk Lotnictwa Myśliwskiego.

W wydanych wspomnieniach nawigator lotnictwa marynarki wojennej Kazimierz Gawron tak ukazuje początki lotniska w Babich Dołach: „Przede wszystkim warunki mieszkaniowe kadry były bardzo złe. Znajdujące się tam jednopiętrowe drewniane baraki były w znacznym stopniu zużyte. Były to pozostałości po włoskich żołnierzach. W nich zakwaterowano żołnierzy zawodowych wraz z rodzinami. Dopiero pod koniec 1951 r. otrzymali mieszkania w barakach parterowych, nowobudowanych na brzegu zatoki, z kuchenkami i węzłami sanitarnymi. Ponadto do 1952 nie było stałej komunikacji pomiędzy Babimi Dołami a pobliską Gdynią. Najbliższy środek komunikacji docierał do Oksywia Dolnego, skąd resztę trasy (około 3 km) trzeba było pokonywać pieszo”.[1]


[1] Kazimierz Gawron Tamte lata, wspomnienia nawigatora lotnictwa marynarki wojennej 1950-56, Gdynia 1996.

Lotnictwo na Politechnice Gdańskiej w latach 1945-1950

Dnia 5 kwietnia 1945, przybyła do Gdańska specjalna delegacja Ministerstwa Oświaty ds. Politechniki Gdańskiej, która zastała uczelnię w znacznej części zniszczoną.

Z byłych bardzo dobrze urządzonych laboratoriów niestety niewiele pozostało. Mimo to cenną pozostałością dla mającego powstać Wydziału Mechanicznego stanowiły maszyny energetyczne w Laboratorium Badania Maszyn, a także tunel aerodynamiczny oraz tunel wodny w Laboratorium Hydro-Aerodynamiki.

Porównując to np. z innymi uczelniami to wyposażenie gdańskiej uczelni było dość bogate. Przykładowo na Politechnikach w Łodzi i Krakowie nie istniały żadne przyrządy laboratoryjne i nie było tam wcześniej wydziałów lotniczych, trzeba było zaczynać wszystko od podstaw. Laboratorium aerodynamiczne Politechniki Warszawskiej było całkowicie zniszczone, a tunele aerodynamiczne zburzone. Jedyny wówczas tunel aerodynamiczny w Polsce istniał właśnie na Politechnice Gdańskiej.[1]

Początkowo nie przewidywano tworzenia sekcji lotniczej, licząc się z utworzeniem jej na innej uczelni. Zachowany jednak w Gdańsku tunel aerodynamiczny, aczkolwiek starej konstrukcji, a także obecność w Gdańsku aerodynamika prof. Wysockiego przyczyniło się do utworzenia Sekcji Lotniczej.

W listopadzie 1945 r. w zrujnowanych i niedogrzewanych jeszcze salach rozpoczęły się pierwsze zajęcia na Wydziale Mechaniczny. W chwili rozpoczęcia pracy dydaktycznej w skład Wydziału Mechanicznego wchodziło 17 czynnych katedr w tym Katedra Aerodynamiki.

Dzięki zabiegom i pracy prof. inż. J. Wysockiego[2]w roku akademickim 1946/47 powstało Studium Lotnicze, jako Oddział Lotniczy ze specjalizacją płatowcową i silnikową na III roku studiów. Program nauczania był wzorowany na przedwojennych studiach lotniczych na Politechnice Warszawskiej i Lwowskiej. Rada Wydziału powierzyła kierownictwo nad Oddziałem prof. inż. J. Wysockiego, który prowadził wykłady i ćwiczenia z aerodynamiki i mechaniki lotu.

Do współpracy profesor namówił m.in. inż. Tadeusza Sołtka[3], który na wykłady dojeżdżał aż z Łodzi. Wykłady prowadził z budowy płatowców i urządzeń pneumatycznych samolotu.

 Zajęcia odbywały się co dwa tygodnie po dziesięć godzin w soboty i cieszyły się wielkim powodzeniem wśród studentów, a sale były zawsze pełne. 

To na gdańskiej uczelni po raz pierwszy w programie wprowadzono zajęcia z napędu odrzutowego, które prowadził inż. J. Goszczewski. Wykłady z wytrzymałość konstrukcji lotniczych prowadził znany przedwojenny naukowiec dr Jarosław Naleszkiewicz[4]. Zajęcia z silników spalinowych prowadził prof. Karol Taylor.[5]

Materiały do pierwszych obliczeń konstrukcyjnych pochodziły z bieżących zakupów oraz ze znalezisk. W ruinach we Wrocławiu znaleziono ewakuowaną z Berlina bibliotekę niemieckiego i francuskiego Ministerstwa Lotnictwa. Zawierały one wydawnictwa ukazujące się do ostatnich miesięcy wojny. Niestety zbiór przedwojennej biblioteki ówczesnej gdańskiej uczelni na temat lotnictwa nie przetrwał zawieruchy wojennej. 


Program nauki 
Program nauki na pierwszych dwóch latach był wspólny dla wszystkich oddziałów. Początkowo studia na wszystkich oddziałach trwały cztery lata, po dwóch latach student uzyskiwał świadectwo pierwszego egzaminu dyplomowego. W 1948/49 nastąpiły zmiany i wprowadzono dwustopniowość studiów.

Na trzecim i czwartym roku rozpoczynały się właściwe zajęcia na Oddziale Lotniczym. Obowiązywały studentów trzy projekty konstrukcyjne, a mianowicie: dwa tzw. przejściowe o mniejszym zakresie i jeden dyplomowy:

1/ silnika spalinowego,

2/ płatowca,

3/ silnika lotniczego,

4/ pracy teoretycznej.

Do pracy dyplomowej można było przystąpić po wykonaniu wszystkich obowiązujących ćwiczeń, zdaniu wszystkich egzaminów oraz po odbyciu praktyki. 

W roku 1949 na III i IV roku studiów tego oddziału było 38 studentów. Część z nich ukończyła studia 1949/50 uzyskując stopień magistra inżyniera.

Przedmioty i wykładowcy z dziedziny lotniczej.

PRZEDMIOTWYKŁADOWCAILOŚĆ GODZIN
Wytrzymałość kontr. lotniczychProf. dr inż. 
Jarosław Naleszkiewicz
Tyg. 3 godziny wykładów
i 2 godziny ćwiczeń w sem. V
Spawalnictwo lotniczeProf. inż. 
Leon Dreher
Tyg. 2 godziny wykładów 
i 2 godziny ćw. w semestrze VI
Hydromechanika Prof. inż. 
Michał Broszko
Tyg. 3 godziny wykładów 
w semestrze V
Turbiny wodne Prof. inż. 
Michał Broszko
Tyg. 3 godziny wykładów 
w semestrze V
Silniki spalinowe stałeProf. inż. 
Karol Taylor
Tyg. 4 godziny wykładów 
w semestrze V
Encykl. maszyn dźwigowych i przenośnikowychProf. inż. 
Stanisław Łukasiewicz
Tyg. 2 godziny wykładów 
w semestrze VI
Materiały i fabrykacja lotniczaInż. Antoni Janowski Tyg. 2 godziny wykładów 
w semestrze VI
Aerodynamika Prof. mgr inż. 
Józef Wysocki 
Tyg. 4 godziny wyk. 
w sem. VI i 3 godziny lab. w sem. VII
Mechanika lotu Prof. mgr inż. 
Józef Wysocki
Tyg. 3 godziny wyk. i 2 godziny ćw. w sem. V
Budowa płatowców Inż. Tadeusz Sołtyk Tyg. 5 godzin wyk. i 3 godziny ćw. w sem. V
Urządzenia hydropneumatyczne Inż. Tadeusz Sołtyk Tyg. 2 godziny wykładów 
w semestrze VII
Silniki odrzutowe Inż. 
Jerzy Goszczewski
Tyg.  3 godz. Wyk. 
w semestrze VII
Elektrotechnika lotniczaInż. Zenon JagodzińskiTyg. 1 godzina wykładów 
w semestrze VII
Meteorologia lotniczaProf. dr 
Władysław Gorczyński
Tyg. 1 godzina wykładów 
w semestrze VIII
* Nieobsadzone przez wykładowców były takie przedmioty jak: Wyposażenie samolotu, prowadzenie fabryk lotniczych, urządzenia lotniskowe i silniki lotnicze tłokowe.
** źródło: Program studiów na rok akademicki 1948/49

Katedra Aerodynamiki

Wobec tego, że po wojnie na Politechnice ocalało Laboratorium Aerodynamiczne organizacyjny program naukowy przedłożony Ministerstwu Oświaty przewidywał utworzenie Katedry Aerodynami dla Studium Lotniczego. W 1946 r. uruchomiono Laboratorium Aerodynamiczne, podręczny warsztat mechaniczny i stolarnię dla budowy modeli do badań w ruchu aerodynamicznym. Zostały też naprawione resztki modeli silników lotniczych i elementów aerodynamicznych. 
W 1947 r. Laboratorium Aerodynamiki było na takim poziomie, że mogło wykonywać drobne prace usługowe dla przemysłu lotniczego. Poważnym osiągnięciem było zbudowanie i uruchomienie urządzenia do badania optycznego opływu w oparciu o podobne urządzenia, zbudowane przed wojną w Instytucie Aerodynamicznym na Politechnice Warszawskiej. 
Za pomocą tego urządzenia wykonany został film wąskotaśmowy długości około 1200 m dla celów dydaktycznych, obrazujący opływy kilkudziesięciu modeli płatów, palisad i płatów z urządzeniami do zwiększania siły nośnej i oporu. 

Kierownikiem kadry Aerodynamiki został prof. Józef Wysocki, starszym asystentem inż. Robert Rejman, a młodszym asystentem Zygmunt Franaszczuk. Kierownikiem Katedry Konstrukcji i Budowy Płatowców był zaś mgr inż. Tadeusz Sołtyk.[6]

„Przeniesienie” czy likwidacja Oddziału Lotniczego PG?

W materiałach źródłowych wydanych w tamtym okresie, spotyka się twierdzenie, że: „w związku z koncentracją wyższego szkolnictwa Oddział Lotniczy Politechniki Gdańskiej został w roku 1950 zlikwidowany, a Katedry Aerodynamiki i Konstrukcji Budowy Płatowców wraz z całą kadrą zostały przeniesione”.

Czy tak było w rzeczywistości? 

Przeniesienie Oddziału Lotniczego zbiegło się w czasie z kolejną spektakularną ucieczką lotniczą braci Bałut, studentów Oddziału Lotniczego i członków Aeroklubu Gdańskiego.  Tak więc likwidacja, czy też tzw. „przeniesienie” Oddziału Lotniczego z Politechniki Gdańskiej wraz z całą kadrą i studentami było raczej wynikiem represji niż tzw. „koncentracji wyższego szkolnictwa”. 

Cały sprzęt użytkowany dotąd przez Oddział Lotniczy oraz nowa cenna biblioteka zostały przekazane Politechnice Wrocławskiej, a pomieszczenia przekazane Katedrze Hydromechaniki i Budowy Turbin Wodnych. Kierunek lotniczy na Politechnikę Gdańską już nigdy nie powrócił. Szkoda.


[1]T. Sołtyk, Polska myśl techniczna w lotnictwie 1919-1939 i 1945-1965, Warszawa 1983.

[2]Przed wojną adiunkt Instytutu Aerodynamicznego na Politechnice Warszawskiej.

[3]W tym czasie wykładał na Politechnice Łódzkiej budowę samolotów i był szefem Lotniczych Warsztatów Doświadczalnych. Konstruktor wielu polskich samolotów w tym najsłynniejszego odrzutowego ISKRA.

[4]Do 1939 r. kierownik działu badania płatowców w Instytucie Badań Lotnictwa.

[5]Prof. Karol Taylor (1878 Kielce – 1968 Gdańsk) – od 1916 wykłada na Politechnice Warszawskiej, 1923 profesor, opublikował wiele artykułów z dziedziny budowy i działania silników spalinowych. Opracował i wydał kilka podręczników m.in. „Silniki lotnicze” (1919)i dwutomową pracę „Silniki spalinowe” (1922-1924). Po wojnie powołany na profesora Politechniki Gdańskiej. Prowadził wykłady na Wydziale Mechanicznym PG.

[6]„Skrzydlata Polska” I 1948, nr 1.

Więzienie za Symbol Polskości – prześladowania Polaków pod zaborem pruskim

W lutym 1901 roku w księgarni Kazimierza Wojciechowskiego w Brodnicy (Strasburg) w ówczesnej prowincji Prusy Zachodnie w witrynie wystawiona została fotografia – kolotyp[1], który jak to określiła wówczas prasa gdańska „zdawała się wyrażać losy narodu polskiego i jego nadzieje”. Przedstawiony był na niej Chrystus przyjmujący klęczącą kobietę (Polonię), której lewa ręka była przywiązana do łańcucha. Na fotografii była też biała kotwicę symbolizującą nadzieję oraz księga z nazwiskami polskich bohaterów narodowych. Na zdjęciu widniał również rok powstania polskiego, a także data uchwalenia konstytucji (3 maja 1793). Rozdarta na trzy części flaga symbolizowała podział Polski przez zaborców.

Za wystawienie tej fotografii aresztowany został właściciel księgarni Kazimierz Wojciechowski z Brodnicy oraz autor światłodruku Stanisław Bendlewicz z Pleszewa (Plechen)[2]. Obaj postawieni zostali przed sądem. 

Za wystawienie obrazu w witrynie sklepowej i próbę jego sprzedaży Izba Karna Sądu Okręgowego w Brodnicy skazała Wojciechowskiego na miesiąc, a Bendlewicza na 2 miesiące więzienia. W uzasadnieniu wyroku stwierdzono: „że obraz może podżegać Polaków do aktów przemocy wobec Niemców i niepokojów społecznych”. 

Dalej czytamy: „Wobec napiętych stosunków między Niemcami i Polakami w prowincji, obraz obrażał Niemców, a Polakom dawał nadzieję na odbudowę cesarstwa polskiego z jednej strony, a z drugiej , podsycał łatwo pobudliwą polską świadomość narodową”.

Tak więc pod zaborami choćby za najdrobniejsze Symbole Polskości można było trafić do więzienia.

Dzisiaj Dzień Niepodległości cieszmy się z wolności.


[1]Kolotyp inaczej światłodruk jedna z metod druku fotografii stosowana często do reprodukcji dzieł malarskich. (wyjaśnienia pojęcia udzielił Maciej Kurpiewski).

[2]Stanisław Bendlewicz był znanym Polskim działaczem i przedsiębiorcą w Pleszewie. Prowadził zakład przy ul. Kaliskiej 2 zajmujący się produkcją dewocjonaliów. 

Sprawa generała Zagórskiego – nowy wątek Gdański

„Zaginięcie”, czy też spektakularna ucieczka, a nawet rozważano zabójstwo generała Zagórskiego[1]w sierpniu 1927 r. było jedną z większych zagadek polityczno-kryminalnych lat 20-tych II RP.[2]Obszerne relacje ze śledztwa prowadziła ówczesna prasa, a w szczególności „Rzeczpospolita”. Rozważano wiele wątków w tym jeden prowadził do Gdańska. Temat szybko podchwyciła prasa gdańska, z resztą nie ma się co dziwić, bo zawsze to jakiś „news”, sensacja, zagadka. 

Oczywiście jak to w Gdańsku w tym okresie, na pierwsze miejsce wysunęła się polityka. Po publikacjach w „Rzeczpospolitej”, że generał Zagórski był przetrzymywany na Westerplatte wbrew jego woli władze Wolnego Miasta postanowiły zbadać ten ślad. 

Na Westerplatte została wysłana specjalna komisja urzędników i policjantów. Nic to oczywiście nie dało. Dowódca polskiej składnicy wojskowej nie udzielił im zgody na wejście, a sama sprawa nabrała politycznego charakteru.

Temat delegacji szeroko komentowała ówczesna niemieckojęzyczna prasa gdańska i politycy różnych opcji. Był to bowiem okres, gdzie na forum Ligii Narodów toczyła się ostra dyskusja w kwestii Westerplatte. Oficjalnie polityka wzięła górę i kwestia generała zeszła na drugi plan.

Jednak okazuje się, że nie do końca tak było. 

Badając akta w jednym z niemieckich archiwów dość niespodziewanie trafiłem na sprawę generała Zagórskiego w Gdańsku. 

Okazuje się bowiem, że Gdańska policja kryminalna nie przerwała dochodzenia i nadal prowadziła tajne śledztwo w tej sprawie. Udało się im uzyskać profil generała wydany przez polskie władze. Zdjęcie wraz kwestionariuszem personalnym zostało następnie przekazane niemieckiemu konsulowi von Thermannowi w Gdańsku. Mało tego, wyniki śledztwa wraz ze specjalnym raportem samego konsula trafiły dalej do Berlina i Niemieckiego MSZ. 

W raporcie konsula między innymi czytamy: „dowiedziałem się z wiarygodnego źródła, że generał Zagórski miał faktycznie przez krótki czas dnia 12 sierpnia przebywać w Gdańsku. Odbył tutaj spotkanie z przyjaciółmi w hotelu „Reichshof”, a następnie miał przekroczyć samochodem granicę gdańsko-polską w kierunku Gdyni. Od tego czasu tego nie ma po nim śladu“.

Tak więc czy generał Zagórski rzeczywiście był w Gdańsku?

Czy konsul niemiecki von Thermann miał podstawy by pisać nieprawdę do swoich przełożonych? Dlaczego o tym raportował do Berlina?

Tego niestety nie wiemy i nadal jest więcej pytań niż odpowiedzi.

Niemniej jednak jest to nowy ślad w sprawie generała, nigdzie dotąd nie publikowany.


[1]Generał brygady Włodzimierz Ostoja-Zagórski, szef Sztabu Komendy Legionów Polskich. W rządzie Władysława Sikorskiego mianowany w 1924 na szefa Departamentu IV Żeglugi Powietrznej Ministerstwa Spraw Wojskowych. Odpowiedzialny był m.in. za zakupy samolotów dla wojska. Za jego kadencji Polska posiadała jedną z największych flot powietrznych w Europie. Po przewrocie majowym aresztowany i uwięziony.

[2]Szczegółowo sprawę omawia m.in. Zbigniew Cieślikowski w książce Tajemnica śledztwa KO-1042/27, Warszawa 1976. 

„Gdański” portret Mikołaja Kopernika

w zbiorach Towarzystwa Przyrodniczego (Danziger Naturforschende)

Towarzystwo Przyrodnicze było najstarszym towarzystwem naukowym w Gdańsku. Oprócz działalności naukowej w postaci wydawanych zeszytów, posiadało znakomitą bibliotekę oraz kolekcje przyrodnicze. Dysponowało również własnym obserwatorium astronomicznym.

Ale oprócz tego posiadało ciekawą kolekcję obrazów. 

Były to głównie portrety uczonych oraz założycieli i darczyńców Towarzystwa. Eksponowano je w głównej sali wykładowej w siedzibie Towarzystwa przy ul. Mariackiej.

Wśród nich m.in. portret Gralatha, czy też dwa portrety założyciela obserwatorium astronomicznego w Gdańsku Nathanaela Matthaeusa Wolfa.[1] Z astronomów wysiały tam także portrety Mikołaja Kopernika, Tycho de Brahe (1546-1601), Heinricha Christiana Schumachera (1780-1850) – od 1828  członka Towarzystwa. Dalej Friedricha Wilhelma Bessela (1784-1846) astronoma matematyka z Królewca – członka Towarzystwa od 1829 oraz przyrodnika Alexandra Humboldta, który w 1840 odwiedził Gdańsk – honorowe członkostwo od 1840.

Naprzeciwko wejścia do wielkiej sali wykładowej eksponowane było na cokole popiersie wykonane z brązu Jana Heweliusza[2]

Portret Mikołaja Kopernika.

Mimo braku dokumentacji zdjęciowej zachował się bardzo szczegółowy opis tego portretu wraz z historią jego pochodzenia i w jaki sposób znalazł się w Gdańsku.

Wszystko to dzięki Natanielowi Wolfowi, który szczegóły opisu zawarł w liście do Magellana[3] z Royal Society (Królewskiego Towarzystwa) w Londynie. Pisał tak: „przekazuje kopię oryginalnego  portretu sławnego Kopernika, który jest jako świadectwo mojego oddania i przywiązania do szacownego grona  Królewskiego Towarzystwa”.

List ten opublikowany został w zeszytach Philosophical Transactions of the Royal Society of London w 1777 roku. 

Z relacji tej wynika, że autentyczność dzieła zostało przez Wolfa w sposób bardzo szczegółowy zbadana:

„Nasz oryginał został porównany z tym w kościele w Toruniu i stwierdzono, że rysy twarzy są podobne, ale istnieje duża różnica w ubiorze. W Toruniu przedstawia się Kopernika klęczącego przed ołtarzem w postawie kapłana u nas przyodziany jest w futro, z włosami starannie uczesanymi”…

Portret ze zbiorów Wolfa

„Inskrypcja na obrazie wskazuje, że malarz był Włochem.  Należy ponadto zauważyć, że minęły już dwa stulecia, odkąd zaprzestali malowania na drewnie. Porównując go z innymi dziełami włoskich mistrzów wiadomo na przykład, że ówcześni malarze, jak Raphel[5], nigdy nie dawali oczom blasku…, do tego z pozoru niby martwe/surowe (skupione) oblicze. Jest to dowód na to, że portret ma co najmniej sto pięćdziesiąt lat. 

Wolf porównał także portret Kopernika z ryciną Christopha Hartknocha[4] zamieszczoną w jego dziele Altes und Neues Preussen… z 1684 roku, który wzorował się na Toruńskim epitafium.

Rycina Christopha Hartknocha

Do tego ze szczegółami opisał historię pochodzenia obrazu: 

„…Znajdował się on w zbiorach księcia Saksonii-Gotha, gdzie zawsze uważany był za oryginał, o którym mówi się, że pochodzi z archiwum tego dworu. Biskup warmiński przebywający w Gotha w roku 1735 obserwował ten portret w galerii tego pałacu. Dowody, które zostały przedstawione na jego autentyczność sprawiły, że bardzo pragnął go zdobyć. 

Uzyskał go w drodze wymiany, gdyż w katedrze warmińskiej znajdował się portret jednego z przodków książąt saksońskich i którego obrazu brakowało w książęcej kolekcji portretów jego rodziny. W związku z tym dokonano wymiany dwóch oryginałów, a biskup zapisał  Kopernika swojemu ulubieńcowi, panu Hussarzewskiemu,[6]który z kolei pozostawił go w spadku swojemu przyjacielowi Wolfowi. Początkowo portret wisiał w jego obserwatorium na Biskupiej Górce. Ostatecznie trafił do sali wykładowej głównej siedziby Towarzystwa Przyrodniczego na ul. Mariackiej.

Co ciekawe różne źródła podają, że Towarzystwo posiadało w swojej kolekcji jeszcze kilka innych płóciennych portretów Kopernika – mniej eksponowanych. Jednym z nich był podarowany w 1780 Towarzystwu, oryginalny portret uczonego „pochodzący z jego domu w Toruniu„. Kolejne dwa portrety zakupiono w 1789 za 89 guldenów.

Niestety nie wiadomo jakie są powojenne losy tych dzieł.


[1]Nathanael Matthaeus Wolf (1724-1784) – astronom, lekarz, od 1775 w Gdańsku. zajmował się, poza wykonywaniem zawodu lekarza, badaniami astronomicznymi i botaniką. W 1776 wstąpił do Towarzystwa Przyrodniczego. W 1780 r. rozpoczął budowę obserwatorium na Biskupiej Górce, które po śmierci zostawił w spadku Towarzystwu Przyrodniczemu.

[2]W setną rocznicę urodzin Jana Heweliusza (28 styczeń 1787) członkowie Rady Miasta Gdańska zorganizowali uroczystość podczas której przemówienie wygłosił dr. Ephraim Phillip Blech (1757-1812). Przemówienie to zostało wydrukowane i wygłoszone królowi polskiemu Stanisławowi Augustowi. (Rede bey der Gedächtnisfeyer Hevelii, Dantzig, 1787). W zamian król przekazał popiersie Heweliusza, które ustawione zostało w Ratuszu. 6 maja 1798 magistrat przekazał popiersie Towarzystwu. Obecnie w zbiorach gdańskiego Muzeum Narodowego.

[3]Jean Hyacinthe Magellan (1722-1790) –astronom, konstruktor urządzeń astronomicznych i meteorologicznych, podróżnik. Członek wielu towarzystw naukowych w tym Królewskiego Towarzystwa (1774) w Anglii. 

[4]Christoph Hartknoch (1644-1687) – historyk Pomorza i Prus, profesor Gimnazjum Akademickiego w Toruniu.

[5]Przypuszczać można że Wolf miał tu na myśli Rafaela Santi – znakomitego włoskiego malarza doby renesansu.

[6]Aleksy Onufry Hussarzewski (1714-1782) – był polskim dyplomatą, odpowiedzialny m.in. za kontakty z prasą zagraniczną. Mówiono o nim: „zaufany człowiek Poniatowskiego”. Pełnił nieformalną funkcję przedstawiciela króla Polskiego w Gdańsku. W 1770 oficjalnie mianowany na generalnego komisarza królewskiego w Gdańsku. 


Junkersy dla Afganistanu

Król Amanullah Khan i jego samoloty

W 1919 r. po trzeciej wojnie anglo-afgańskiej nowym przywódcą tego kraju został Amanullah Khan, który próbował modernizować kraj na styl zachodu. W 1928 r. odbył 7 miesięczną podróż po Europie. Odwiedził wtedy też Niemcy, gdzie m.in. w Dessau spotkał się z profesorem Hugo Junkersem. Rozmawiał z nim na temat możliwości połączenia lotniczego między Afganistanem a Persją oraz zakupu samolotów. 

Junkers zaoferował, że dostarczy do Afganistanu samoloty F 13, A 35, W 33 oraz G 24. Jeden z samolotów miał zostać przeznaczony dla szkoły lotniczej w Kabulu. Gdy król zwiedzał fabrykę w Dessau zakupił dwa Junkersy F 13, zaś niemiecki MSZ podarowało mu Junkersa G 24.

Kolejnymi krajami jakie odwiedził monarcha była Polska, gdzie otrzymał w prezencie samolot Bartel BM-4b. Potem udał się do Związku Radzieckiego, Turcji i Iranu skąd powrócił do Kabulu.

Junkersy dostarczono w Afganistanu latem 1928 r. Dnia 16 czerwca wylądowały w Królewcu, aby uzupełnić zapasy paliwa. Samolot Junkers G 24 pilotowany był przez Franza Kneer a dwa F 13 obsługiwane były przez pilotów Waldemara RoederGeorga Joas. Samoloty nosiły herb Afganistanu, a Junkers G 24 dodatkowo herb królewski na czerwonym tle. Do Kabulu dotarły przez Moskwę-Rostów-Baku i Teheran 10 lipca 1928 r.

Skrzydło Junkersa G 24 z królewskim herbem

Polityka modernizacyjna króla nie spodobała się lokalnym przywódcom. Krótko po powrocie do stolicy w kraju wybuchło powstanie, zmuszając Amanullaha Khana do abdykacji.[1]

Co stało się z samolotami? Brak jest informacji o Polskim samolocie Bartel. Natomiast Junkersy przetrwały powstanie i służyły dalej w lotnictwie Afganistanu.

Co ciekawe jeden z Junkersów F13 został odnaleziony na złomowisku w Kabulu w 1968 r. Przewieziony do Niemiec i odrestaurowany. Obecnie jest jednym z cenniejszych eksponatów lotniczych w Muzeum Niemieckim w Monachium (Deutsches Museum in München).


[1]Amanullah Khan (1892-1960) – po wybuchu powstania w styczniu 1929 abdykował i uciekł do Indii Brytyjskich. Zmarł na emigracji we Włoszech w 1960 roku.

Grypa Hiszpanka w Gdańsku

Obserwując dzisiaj szalejący wirus Covid-19 i jego odmiany 20, 21, czy też alfa, beta, delta… ogarnia większości z nas strach i przerażenie.

Niestety patrząc wstecz epidemie w Gdańsku nie są niczym nowym. Najbardziej znane i udokumentowane są przypadki cholery z XIX wieku, ale i wiek XX miał też swoje epidemie. Najbardziej znana jest szalejąca w Europie w latach 1918-1920 grypa tzw. hiszpanka. Pierwszy przypadek hiszpanki w Gdańsku wykryto 1 lipca 1918 r. Jeszcze tego samego roku głośnym echem odbiła się śmierć, na tą chorobę nadburmistrza miasta Heinricha Scholza, który zmarł 8 październiku 1918 r. W okresie jej największego nasilenia odnotowywano po kilkaset zgonów rocznie. Przykładowo w 1920 r. były to 352 przypadki śmiertelne.

Gdańsk Siedlce i zabójstwo policjanta w sylwestrową noc

Był 31 grudzień – ostatnie godziny roku 1843. Słudzy i robotnicy Gdańskiego kata z Siedlec – Bonka krążyli już od 20.00 po ulicach w rejonie ul. Nowe Ogrody (Neugarter) z tak zwanym „brzęczącym garnkiem” (Brummtopf)[1]i głośnym śpiewem zakłócali porządek.[2]

Opiekujący się tym rewirem sierżant policji Ganz kilkukrotnie zwracał im uwagę żeby się uspokoili i wracali do swych domów.

O 21.00 wieczorem sierżant Ganz postanowił sprawdzić, czy balangowicze rzeczywiście dotarli do domów i czy jest spokój na ulicach. W tym celu udał się za nimi do domu kata. Gdy wszedł na podwórko jeden ze służących rzucił się w jego stronę i uderzył trzonkiem w twarz łamiąc mu nos. 

Ganz wyciągnął szablę i zaczął się bronić. Doszło do walki.

Niestety w pojedynkę nie miał większych szans. Od tyłu zaatakowali go 4 kolejni opryszkowie, rzucając go na ziemię, obezwładniając i zadając kilkanaście ciosów nożem. 

Po tym jak wszyscy uciekli jeden z nich wrócił do zamordowanego oficera i „dla pewności“ zadał szablą zabitego głęboką  ranę kłutą w prawe ramię. Po czym, jak gdyby nigdy nic wrócił spokojnym krokiem do domu. 

Wkrótce przechodnie znaleźli strasznie oszpecone zwłoki. Na wezwanie mieszkańców przybyli urzędnicy policyjni.  

Na miejscu zbrodni pojawił się też osobiście sam prezydent policji Gdańskiej von Clausewitz

Sprawców dość szybko wykryto i aresztowano. Jeden z nich, prawdopodobnie główny morderca, został ranny w dłoń podczas pojedynku z sierżantem Ganzem.

Podczas śledztwa okazało się też, że już od dłuższego czasu mieli „na pieńku“ z sierżantem, który miał ich pod baczną obserwacją za liczne rozboje i zakłócanie porządku.

Zmarły policjant był byłym wojskowym, miał 50 lat, a kilka tygodni wcześniej poślubił swoją drugą żonę.

Prasa gdańska ubolewała, że w „tak odległym i trudnym komisariacie“ jak Siedlce był tylko jeden funkcjonariusz policji na cały rewir.


[1] W języku holenderskim tzw. rommelpot, niemieckim Reibtrommel lub Brummtopf. W terminologii muzycznej rodzaj bębna frykcyjnego (pocieranego). Gliniany garnek, który głos uzyskiwał dzięki patykowi i krowiemu lub świńskiemu pęcherzowi. Świński pęcherz owijano na patyku, a następnie naciągano na naczynie. Aby na nim zagrać należało zwilżyć membranę. Poruszanie drewienkiem w górę i w dół tworzyło głośny dźwięk. W zachodniej Europie od późnego średniowiecza i zajmował ważne miejsce w czasu karnawału.

[2]Był to rodzaj tradycji w północnych Niemczech i Prusach, kiedy to najpierw w sylwestrową noc grupy dzieci z instrumentami domowej roboty, w tym Brummtopf chodziły od domu do domu, śpiewając specjalne piosenki za co otrzymywały podarki (owoce i inne smakołyki), a dorośli wychodzili później i przeważnie otrzymywali „schnappsa”. 

Były konsul z Gdańska przemytnikiem kokainy

Przemycano nie tylko pieniądze, tytoń, alkohol, ale też narkotyki. Jedna z głośniejszych spraw tego typu miała miejsce w połowie lat-20tych XX wieku i dotyczyła byłego konsula łotewskiego w Gdańsku Kuszkiewicza. Karlis Teodors Kuskevics-Blrons aresztowany został w Niemczech za przemyt kokainy[1]. Skazany najpierw w Szwajcarii, a następnie przez Sąd w Rydze uniewinniony. Na poczet kary zaliczono mu pobyt w areszcie śledczym. Do służby dyplomatycznej już nie powrócił, do końca życia pozostał już na Łotwie, gdzie sprawował różne funkcje urzędnicze. Zmarł w 1962 roku w wieku 77 lat prawdopodobnie w Rydze. Dzisiaj w oficjalnym życiorysie nie ma informacji o przemycie kokainy ani za co został aresztowany.


[1]Jako narkotyk kokaina została upowszechniona na początku XX wieku i zakazana w wielu państwach Europy

Copyright 2021 Maciej Bakun © Wszystkie prawa zastrzeżone. maciejbakun2@gmail.com